Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powiedziana była wspaniała iluminacya, race i ognie sztuczne najpyszniejsze.
— A moje urodziny przypadają 4 Lipca! — mówił Cedryk półgłosem do starego kupca — Aha! widzi pan, toż trzeba szczęścia! My obaj z panem będziemy obchodzili dwie na raz uroczystości, nieprawdaż?
Musimy jednak wyznać, że spotkanie pana Hobbesa z hrabią nie było tak serdeczne i poufałe, jak sobie Cedryk wyobrażał. Hrabia nie miewał dotąd w życiu bliższych stosunków z kupcami korzennymi, tak samo, jak i pan Hobbes z hrabiami. Widywali się więc tylko o tyle, o ile konieczność tego wymagała, a rozmowy, które prowadzili z sobą, nie były zbyt ożywione. Trzeba także wyznać, że wszystkie wspaniałości i bogactwa hrabiowskiego zamku wprawiały naszego zacnego kupca w pewnego rodzaju odurzenie. Ile razy wstępował w te progi wysokie, tracił zupełnie zwykłą pewność siebie, z nieśmiałością prawie stąpał po paradnych kobiercach, błędnemi oczyma oglądał się dokoła, przejmowało go jakieś dziwne, uroczyste uczucie, gdy obok Cedryka, który gościowi robił honory domu dziadka, zwiedzał przepyszne komnaty zamkowe. Już zaraz u wejścia brama, przyozdobiona olbrzymiemi kamiennemi lwami, napełniała go zdumieniem, połączonem z uszanowaniem, a uczucia te wzmagały się na widok baszt, strzelnic, wieży-