stającem zajęciem. Nie spuszczał z oczu dziecka, które z pośpiechem i widoczną radością rozkaz dziadka spełniało. W jednej chwili wszystko było gotowe do pisania, ćwiartka papieru listowego leżała na stoliku, obok stał duży kałamarz i pióro.
— Już! — zawołał Cedryk wesoło — niech dziadunio pisze.
— To ty będziesz pisał — rzekł hrabia.
— Ja! — wykrzyknął chłopczyk i nagły rumieniec oblał jego twarzyczkę — ale ten pan Newick mnie nie usłucha. A potem... potem... ja czasem robię myłki, jeżeli mi nikt nie poprawi pisania.
— To nic — odparł hrabia — Hugon z pewnością nie weźmie ci za złe omyłek pisowni. Siadaj i umocz pióro w kałamarzu.
— Cóż ja mam pisać?
— Napisz po prostu: uwolnić Hugona od opłaty na pół roku i podpisz: Fautleroy. To wystarczy.
Chłopczyk usadowił się przy stoliku i zaczął pisać. Nie szło mu to sporo, lecz widać było, że starań dokłada, pisał powoli, z uwagą wielką, nareszcie podał papier hrabiemu, uśmiechał się przytem z pewnem zakłopotaniem. I w kątach ust hrabiego zarysował cię uśmiech.
— Hugon będzie zadowolony z twojej kaligrafii — rzekł, podając list rektorowi. Ten przeczytał:
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/147
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.