Przejdź do zawartości

Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usłyszała od siostry, zaraz z licznemi dodatkami powtarzała rzeźniczce, ta młynarce, a od młynarki wieść przekręcona w najdziwaczniejszy sposób dochodziła do gospodyni rektora.
Dowiedział się rektor także inną już drogą, że pan Hawisam przywiózł z Ameryki małego wnuka hrabiego wraz z matką. Wszyscy pamiętali straszliwy gniew hrabiego, gdy syn jego, kapitan Errol, ożenił się z Amerykanką, wiedzieli, jak nienawidził Ameryki i wszystkiego, co ztamtąd pochodziło. Wnosił ztąd rektor, że przybycie Amerykanki i jej syna, zapewne zaniedbanego, gminnego chłopca, musiało zburzyć okropnie żółć sędziwego pana.
Hrabia ani się spodziewał, że myśli, które on niby to w głębi duszy ukrywał starannie, nie były żadną tajemnicą dla domowników. Oni na twarzy jego czytali uczucia i wzruszenia wewnętrzne, nieraz z kilku słów podsłuchanych wysnuli wątek, który domysłem własnym dopełniali. Dumny pan wynosił się nad nich, uważał za gmin nędzny, za inny gatunek ludzi; jakżeby się oburzył, gdyby wiedział, że oni wglądali we wszystkie jego sprawy i rozprawiali o nich między sobą. Czy to raz naprzykład kamerdyner Tomasz mówił do kredencerza, kuchmistrza, stangreta, albo pokojówki Joanny:
— Stary zrzęda jest teraz w takim humorze, że lepiej do niego nie przystępować. Będzie je-