Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wojny, był raniony albo zabity. Zapomniałem, że dziadunio jest Anglikiem...
— I że sam nim jesteś — dodał hrabia.
— O nie! — zawołał żywo Cedryk — ja jestem Amerykaninem.
— Ojciec twój był Anglikiem, więc i ty Anglikiem jesteś — odrzekł hrabia i wlepił oczy w chłopczyka, ciekawy był niezmiernie, co on na to powie, bawiła go ta sprzeczka. Nie bawiła jednak wcale Cedryka, dotąd nie przyszło mu na myśl, aby miał utracić narodowość amerykańską i sprawiało mu to dziwną przykrość.
— Urodziłem się w Ameryce — rzekł wreszcie — a każdy, kto się tam urodził, ma prawo nazywać się Amerykaninem. Przepraszam dziadunia, bardzo przepraszam — mówił dalej, patrząc na starca z minką pokorną, lecz i stanowczą zarazem — ale postanowiłem już sobie i pan Hobbes wie o tem, że gdyby miała znów kiedy wybuchnąć wojna pomiędzy Ameryką i Anglią, tobym był po stronie Amerykanów.
— Androny! — mruknął hrabia, dziwny uśmiech pojawił się na jego ustach. Niecierpiał Ameryki i Amerykanów, a jednak nie miał za złe wnukowi, że miłował ziemię, którą za ojczyznę swoję uważał, i umiał bronić swoich przekonań. Zresztą nie mieli czasu prowadzić dalej tego politycznego sporu, gdyż dano znać, że obiad na stole.