Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czonemi zdolnościami, powiększa swoje mienie. Porosły w pierze, nabiera śmiałości, z pieczeniarza i błazna staje się cynikiem, a przedewszystkiem lichwiarzem. Zanikają w nim zwolna wszelkie duchowe pierwiastki, a żądza życia i użycia staje się jego hasłem.
W tym duchu też oddziaływa na dzieci; szydzi z nich, zaniedbuje, zostawiając na łasce służby, w końcu zapomina prawie o ich istnieniu; najchętniej też odstępuje ich obcym, skoro się sposobność nadarzy. Sam nie poczuwa się do żadnych społecznych ani obywatelskich obowiązków. Odgrodzony od społeczeństwa, żyje tylko dla siebie.
„Niech świat cały cierpi, byle mnie było dobrze”, a dobrem, jest dla niego jedynie rozpusta i używanie. Odziera własnego syna z należnego mu po matce dziedzictwa i za jego własne pieniądze odbija mu kochankę.
Wyręczę tu uczonego mego kolegę z Petersburga, który tak umiejętnie prowadzi obronę oskarżonego i sam przyznam, że wiem i rozumiem, ile goryczy nagromadzić się mogło w sercu syna, względem takiego ojca. Zostawmy zresztą w spokoju nieszczęsnego starca, który poniósł już karę za swoje winy. Widzimy przecież, że to typ współczesny, jeden z licznych u nas nowożytnych ojców. Nie wszyscy, zapewne, są tak cyniczni, brutalni, tak źle wychowani, ale na ogół filozofia ich jest ta sama, co zamordowanego. Jakimiż mogły być dzieci tego człowieka? tego ojca? Jeden, jak widzimy, siedzi na ławie oskarżonych.