Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

których opierała to oskarżenie, okazało się jednak, że dowodów nie miała żadnych.
— Dymitr Fedorowicz mówił mi to i możecie mu wierzyć. Ale ta obłudnica zgubiła go, ona jest przyczyną wszystkiego, ot co!
Mówiąc to, drżała od nienawiści i gniewu.
Zapytano ją, o kim mówi.
— A o niej, o tej jaśnie pannie Katarzynie Iwanownie. Ona wszystkiego narobiła, zaprosiła mnie do siebie, poiła czekoladą, myślała, że mnie oczaruje. Wstydu ona niema, ot co.
Próżno przewodniczący usiłował ją uspokoić, serce zazdrosnej kobiety rozgorzało już gniewem i niktby go nie powstrzymał.
— A przecież w chwili aresztowania oskarżonego wypadła pani z drugiej izby i wszyscy słyszeli, jak wołałaś pani, żeś sama wszystkiemu winna — przypomniał jej prokurator. — Musiała więc pani mieć wtedy przeświadczenie o winie oskarżonego.
— Nie pamiętam ówczesnych moich uczuć — odparła Grusza. — Wszyscy wtedy zakrzyczeli, że on zabił ojca, więc i ja poszłam za innymi i uczułam się winną, ale gdy on sam powiedział mi, że nie jest winien, to mu odrazu uwierzyłam i do śmierci wierzyć mu będę, bo to nie taki człowiek, któryby kłamał.
Gdy przyszła kolej na obrońcę, ten zaczął ją dopytywać o Rakitina.
— A co to dziwnego, że wziął odemnie dwadzieścia pięć rubli — odparła z lekceważącym uśmiechem, — alboż to on raz brał odemnie pie-