Przejdź do zawartości

Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czył parę razy z miejsca, jakby chciał coś powiedzieć, ostatecznie jednak opadł na ławkę i siedział bez słowa, ukrywszy twarz w dłoniach. Gdy wreszcie skończyła, zawołał do niej głosem, w którym drżało łkanie.
— Katia! I za coś mnie zgubiła?
Rzekłszy to, zapłakał głośno, a właściwie załkał przez chwilę, poczem opanował się znów i dodał tylko:
— Teraz jestem skazany!
Od tej chwili jakby skostniał na miejscu, siedział nieruchomy, z rękoma założonymi na piersiach. Katarzyna usiadła na wskazanem sobie krześle, bardzo blada i jakby osłupiała; ci, którzy siedzieli obok niej, opowiadali później, że przez jakiś czas drżała, jak w febrze.
Teraz przyszła kolej na Gruszę.
Weszła ubrana również czarno, w pluszowym szalu, zarzuconym na ramiona. Postępowała swoim cichym, płynnym krokiem, patrząc prosto przed siebie i nie spuszczając wzroku z przewodniczącego. Wyglądała także bardzo pięknie i wcale nie była blada. Niektórzy utrzymywali, że twarz jej ma wyraz gniewny i zły, w istocie ciężyły jej zwrócone na nią wejrzenia, nawpół ciekawe, nawpół pogardliwe, i drażniło ją specyalne zainteresowanie, jakie budził jej widok w tej żądnej skandalu publiczności. Dumna jej natura nie znosiła pogardy i na samą myśl o tem budziła się w niej gniewna i przekorna chęć odwetu. Mimo to, czuła się jednak onieśmielona, a jednocześnie wstydziła się tego braku odwagi, co wszystko razem wzięte sprawiło, że odpo-