Przejdź do zawartości

Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

unicestwić i muszę przez czas jakiś jeszcze znosić twoją obecność. Ty jesteś halucynacyą, emanacyą ze mnie, uosobieniem najgłupszych i najpodlejszych moich uczuć i myśli. Z tego punktu widzenia byłbyś może nawet dla mnie ciekawy, gdyby nie to, że nie mam teraz czasu zajmować się tobą.
— Przyznaj jednak, — odparł gość — że niedawno jeszcze, rozmawiając z Aloszą, uważałeś mnie za zjawisko realne. Pytałeś przecie: „Zkąd wiesz to wszystko, widocznie od niego.” Od niego — znaczyło odemnie, wierzyłeś więc wówczas w moje istnienie.
— To była chwilowa słabość, ale naprawdę, nie mogłem przecież w ciebie wierzyć, nie wiem zresztą, czy widziałem cię wtedy we śnie, czy na jawie.
— A dlaczego obszedłeś się tak ostro z Aloszą? przecież on taki sympatyczny, ja sam czuję się wobec niego winny, z powodu starca Zosimy.
— Milcz, lokajska duszo, i nie wspominaj Aloszy; jak śmiesz wymawiać jego imię — mówił Iwan ze śmiechem.
— Gniewasz się niby, a śmiejesz się, to dobry znak; wogóle rozmawiasz dziś ze mną daleko uprzejmiej, niż ostatnim razem. Wiem już, zkąd pochodzi ta zmiana — to owo szlachetne postanowienie.
— Nie wspominaj mi o tem — krzyknął Iwan gwałtownie.
— Rozumiem, rozumiem. C’est noble, c’est