Przejdź do zawartości

Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dów takich niema. Nie może być jednym z nich ten pijacki list, na który powołuje się oskarżenie. Przebieg wypadków nie był bynajmniej takim, jak jest w nim zapowiedziany. Gdyby nawet zachodził fakt morderstwa, to w każdym razie nie było tu premedytacyi, ani z góry powziętego planu. Oskarżenie uważa za dowód zachowanie się obwinionego w czasie, poprzedzającym morderstwo. Wiadomo, że włóczył się on po handelkach i restauracyach i wykrzykiwał po pijanemu, że zamorduje ojca, w razie, jeśli mu ten nie zwróci należnych trzech tysięcy. Ależ panowie! czyż tak postępuje prawdziwy morderca, czy taką jest w istocie jego psychologia? Całkiem przeciwnie, człowiek, któryby taką rzecz zamierzył, unikałby towarzystwa, rozgłosu, gwaru, szukałby ciszy, skupienia, tajemnicy. I działałby tak nie przez wyrachowanie, a poprostu instynktowo. Nie obcą jest i nam psychologia przestępców, ta psychologia, która, jak wyżej powiedziałem, ma przecież dwa końce, dwie strony. Obwiniony przyznaje sam, że w dniu morderstwa znajdował się w ogrodzie ojca, pod jego oknem, ale dodaje zarazem, że, przekonawszy się o nieobecności swojej ukochanej, odszedł spokojnie i powróciłby bez wypadku, gdyby nie ścigający go sługa. Widzieliśmy, z jakim sarkazmem przyjął oskarżyciel do wiadomości to naturalne wyznanie. A przecież jeżeli tak było rzeczywiście „Być może matka moja czuwała nademną w tej chwili” — mówi oskarżony. — Niema tu powodu do śmiechu, bo uczucia są całkiem naturalne i oskarżony mógł w owej chwili ochłonąć z nienawiści do ojca, zwłaszcza, gdy się