Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sza, mnie starej wszystko wolno — mówiła, uśmiechając się z kokieteryą.
— Ale po śmierci starca Zosimy, świeć panie duszy jego (tu przeżegnała się nabożnie) uważam pana za jego następcę. Chociaż tymczasem ogromnie panu do twarzy w kostiumnie świeckim. Gdzie pan sobie kupił ten garnitur? sukno w prześlicznym gatunku. Ale nie o tem chciałam mówić, wszystko mi się teraz miesza w głowie. Co to będzie jutro z tym sądem? umieram z ciekawości. Widzę, że pan masz ochotę wymknąć się odemnie do Lizy. Ale kawy się wpierw napijesz. Julia! Grafio! Kawy podać!
Alosza podziękował za kawę, — tłómacząc się że pił ją już gdzieindzej.
— U kogoż to?
— U Agrafii Aleksandrownej.
— Co! u tej kobiety, która tylu ludzi zgubiła? Chociaż podobno teraz zrobiła się z niej święta, prawdziwa mniszka. Trochę zapóźno, co prawda, wybrała się ze swoją świętością, trzeba było pierwej o tem pamiętać. Cóż teraz komu po jej świętości?
Więc jutro ten okropny proces?
Pojadę koniecznie, chociażby mieli mnie wnieść na krześle do sali sądowej. Wezwana jestem jako świadek. Co ja im powiem? co powiem, to doprawdy sama jeszcze nie wiem.
— Nie wiem, czy pani będzie mogła wogóle pojechać przy swojem cierpieniu.
— Ależ owszem, ja mogę siedzieć. Taki ciekawy proces. Z jednej strony, dziki występek i Sybir, z drugiej miłość, i to tak szybko jedno