Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pleć, nie do śmiechu mnie teraz. A na pierożki mi oczu nie wytrzeszczaj, boś chory i zaszkodziłyby ci znów.
Szpital z mojego domu robi! jeszcze jego doglądaj! — rozśmiała się do Aloszy.
— Ja wiem, że niewart jestem waszej dobroci, lepiejbyście opiekowali się kimś potrzebniejszym odemnie, — chlipał żałośnie Maksymow.
— E! Zkąd tam można wiedzieć, kto potrzebniejszy? A czy wiesz? — dodała, zwracając się do Aloszy, że i ten mój dawny siedzi tu w mieście i rozchorował się, więc poszłam go raz odwiedzić i przyznałam się do tego Miti. O to się tak rozgniewał. Ot i w tej chwili przyszła służąca od tamtego prosić o pieniądze, wciąż odemnie pożycza, ale, bo rzeczywiście bieda u niego, więc daję.
A Mitia o to zazdrosny. „Ty, mówi, umyślnie tak robisz”. Zabiegłam tam raz po drodze, idąc do Miti, — a tamten zaczął mi na gitarze grać i piosnki śpiewać, myśląc, że znowu się rozczulę.
Opowiedziałam to Miti dla śmiechu, a on jak łajać zacznie. Kiedy tak, to umyślnie pierożków poślę memu pierwszemu.
Fenia, daj służącej trzy ruble i dziesięć pierożków w papier zawiń dla tego pana. A ty Alosza opowiedz Miti, że posłałam tamtemu pierożki.
— Za nic w świecie mu tego nie powiem — uśmiechnął się Alosza.
— Ech! ty myślisz, że on naprawdę o mnie taki zazdrosny, gdzie tam, jemu to wszystko jedno — mówiła Grusza z goryczą. — Umyślnie udaje.
— Jak to umyślnie? — zdziwił się Alosza.