Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie mi go, niech mu się przyjrzę. Ech! do dyabła!
— Dlaczego pan nie wspomniał o tem dotąd? — zauważył prokurator.
— Nie wspomniałem? może być, w każdym razie nie zataiłbym, niema obawy, tylko mi wyszło z pamięci.
— Czy nie zechciałbyś pan opowiedzieć nam dokładnie, w jaki sposób doszedłeś do posiadania tego przedmiotu?
— I owszem, zechcę.
I Mitia opowiedział, jak porwał tłuczek z kuchni Feni i wybiegł z nim na ulicę.
— Jakiż zamiar mógł pan mieć na myśli, zaopatrując się w tego rodzaju oręż?
— Jaki zamiar? Żadnego nie miałem. Tak porwałem i wybiegłem.
— Czyż można zrobić taką rzecz bez zamiaru?
W Miti zakipiało wszystko z oburzenia i obrazy. Spojrzał uważnie na tego smarkacza sędziego i uśmiechnął się złym uśmiechem. Było mu teraz coraz bardziej wstyd, że mógł wywnętrzać się przed takimi ludźmi z szczerością i wylaniem.
— Pluję na was i na wasz tłuczek — zawołał nagle.
— Wszelako pozwól pan...
— Od psów go wziąłem, żeby się psom opędzić, na wszelki wypadek, w nocy.
— A czy i pierwej brał pan zawsze z sobą coś do obrony, gdy pan wychodził w nocy?