Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pak! Czy wiesz, Chachłakowowa nigdy rozumu nie miała, a nie nabrała go i teraz, a przecież sambym tę idyotkę wycałował, za to tylko, że Rakitinowi dom wymówiła.
A jak się łotr obraził, że mu dom wymówili, aż zębami zgrzytał z gniewu.
— Już się zemścił — odparł Alosza — napisał korespondencyę o Chachłakowowej.
— Ach te korespondencye — westchnął Mitia — ile już kłamstw podłych wypisano o nas wszystkich, a zwłaszcza o Gruszy i o Kati.
— Bracie! — rzekł Alosza — nie wolno mi bawić tu długo, a jutro taki ważny dzień, a sąd Boży nad tobą, aż mi dziwno, że możesz myśleć o takich błahostkach.
— Nie dziw się — odparł Mitia — pocóż mam zaprzątać sobie głowę morderstwem, które popełnił Smerdiakow. On zabił, teraz jestem o tem najsilniej przekonany i Bóg sam ukaże go, zobaczysz.
Podszedł do Aloszy i pocałował go, a oczy jego gorzały dziwnym blaskiem.
— Posłuchaj, Alosza, Rakitin nie pojmie takich rzeczy, ale ty zrozumiesz. Bracie, ja w tych ostatnich miesiącach odkryłem w sobie nowego człowieka! Człowiek ten był we mnie zawsze, ale nigdyby się na jaw nie wydobył, gdyby nie ten straszny cios. Myślę, że w najlepszym wypadku skazany będę na dwadzieścia lat, rozbijać będę młotkiem twardą grudę. Nie przestrasza mnie to wcale, byleby ten nowy człowiek nie odszedł odemnie. Nie zabiłem ojca, a mimo to, zniosę karę, bo widać tak potrzeba. Nie darmo