że pieniążki swoją drogą, a jazda swoją drogą. Gdzież się pan naprawdę wybiera?
— Do Mokroje.
— Ależ to noc.
— A cóż to szkodzi? Maciek miał, Maciek stracił, było nie było.
— Jakto nie było, kiedy pan masz przecie kieszenie wypchane pieniędzmi.
— Ja też nie o pieniądzach mówię, tylko o kobiecej stałości. „Kobieta zmienną jest”, śpiewa Król Franciszek pierwszy, a ja z nim.
— Nie rozumiem pana.
— Masz mnie pan za pijanego?
— Jeszcze gorzej.
— Pijany nie jestem, tylko duszę mam pijany, pijaną duszę, rozumie pan?
— Chcesz pan nabić pistolety?
— Chcę — odparł Mitia, który rzeczywiście zaczął je ładować, sypiąc proch do panewki pistoletu, potem wziął we dwa palce kulę, którą tam wsadzić zamierzał i przypatrywał się jej pod światło.
— Cóż się pan tak przygląda tej kuli?
— Gdybyś pan miał zamiar wpakować sobie kulę w łeb, tobyś się jej także przyglądał.
— Poco?
— Zawsze to interesująca wiedzieć, jak wygląda kula, która nam w mózgu ugrzęznie. E! zresztą to głupstwo, wszystko na świecie głupstwo. A teraz daj mi pan kawałek papieru.
— Poco!
— Napisać chcę parę słów.
Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/82
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.