Przejdź do zawartości

Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaszło, możeby się wogóle nic na świecie nie zrobiło. Wiem, co wiem.
— Cóż ty wiesz?
— Ja nie rozumiem nic, — mówił dalej Iwan, jakby w gorączce, — ja nie chcę nic rozumieć, dawno już przestałem rozumieć. Trzymam się tylko faktów i postanowiłem przy nich zostać.
— Dlaczego trzymasz mnie tak długo w niepewności, powiedz raz, co masz powiedzieć, — zawołał Alosza prawie z goryczą.
— Powiem! o! powiem, do tego przecież zdążam, — odrzekł Iwan, — zanadto mi jesteś drogi, abym cię chciał utracić; nie odstąpię cię twemu starcowi Zosimie.
Iwan zamilkł na chwilę, a twarz jego stała się bardzo posępna.
— Słuchaj — mówił dalej, — wspomniałem tylko o cierpieniach dzieci, aby rzecz moją bardziej uwydatnić, o innych łzach ludzkich, któremi ziemia nasza przesiąknięta jest nawskroś, nie powiem już ani słowa. Robak jestem i przyznaję w najgłębszej pokorze, że nie rozumiem i nie zrozumiem nigdy, dlaczego życie nasze jest takie, a nie inne. Człowiek, oczywiście, sam sobie winien, dano mu raj na ziemi, a on zapragnął swobody i wykradł ogień z niebios, wiedząc z góry, że ściąga na siebie nieszczęście, zatem żałować go nie należy. Prosty mój, marny, Euklidowski rozum, mówi mi tylko: na ziemi jest cierpienie, a winnych właściwie niema — i wszystko wypływa logicznie jedno z drugiego. Cóż ztąd? cóż mi ztąd, że to wszystko wiem, kiedy ja się na