Przejdź do zawartości

Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które podług praw Euklidesa na ziemi zejść się nie mogą, schodzą się może jednak gdzieś tam, w nieskończoności. Otóż ja, w pokorze ducha, przyznaję, że umysł mój niezdolny jest do rozstrzygania tego rodzaju kwestyi. Umysł mam Euklidowski, ziemski, i dlatego nie poważam się wyrokować o sprawach poza ziemskich. I tobie też, bracie, radzę, nie zagłębiaj się w sprawdzanie pojęć, niezgodnych z wyobrażeniami naszymi, o ustroju rzeczy trójprzymiarowym.
I tak, uznaję z całego serca, uznaję potęgę, mądrość i wielkość Bożą. Wierzę także w cel, jakkolwiek zupełnie dla nas niepojęty, istnienia wszechrzeczy, w porządek, ład i wieczystą harmonię, w którą zlejemy się kiedyś wszyscy i w rozmaite inne jeszcze pewniki (dość chyba słów wypowiedziano już na ten temat). Więc, prawdopodobnie, jestem już chyba na dobrej drodze. A przecież, wystaw sobie, że w ostatecznym rezultacie nie uznaję jednak tego świata, stworzonego tak harmonijnie i celowo. Wiem, że istnieje, a mimo to, nie uznaję go wcale. Zechciej zrozumieć, że ja na istnienie takiego świata zgodzić się nie mogę.
Gotów jestem wierzyć, jak dziecko, że przyjdzie czas, gdy wszystkie ludzkie cierpienia rozwieją się gdzieś i znikną, gdy cała bolesna i krzywdząca komedya sprzeczności życiowych roztopi się gdzieś i zaginie, jak złudny miraż, twór nizkiego i małostkowego ducha, atomistycznego ludzkiego rozumu, opartego na prawach Euklidesa. Ufam, że gdzieś, pod koniec, w chwili dopełnienia się wiecznej harmonii, odsłoni się i objawi