Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrz na mnie, Alosza, i przyznaj, że, pominąwszy to, że ty jesteś klerykiem, jesteśmy obaj zupełnie tacy sami. Dwaj młodzi, bardzo młodzi chłopcy, jakich tysiące spotyka się dziś w Rosyi. A co robią dziś takie rosyjskie chłopaki? Zejdą się w restauracyi ludzie, którzy się nigdy przedtem nie widzieli i prawdopodobnie nigdy się widzieć nie będą. Zasiądą w kącie przy stoliku i mówić będą o wszechświatowych zagadnieniach, o wierze, o nieśmiertelności, ci zaś, którzy nie wierzą, o socyalizmie, o anarchizmie, o przetworzeniu i zreformowaniu ustroju społecznego, słowem, poruszać będą wciąż te same odwieczne pytania, tylko od drugiego końca, że tak powiem; czy nie tak? Tak się dziś zabawia oryginalna rosyjska młodzież.
— Tak — odparł Alosza z łagodno-przenikliwym uśmiechem. — Takie kwestye zajmują dziś naszą młodzież, choćby z drugiego końca, jakeś powiedział, ale to dobrze i tak być powinno.
— Słuchajno, Alosza. Nie jest to wcale rzecz mądra być takim rosyjskim młodzieńcem, a nawet, prawdę powiedziawszy, trudno sobie wyobrazić coś głupszego, jak to nieustanne rozwiązywanie zadań. A mimo to, jest tu pewien chłopak, który się temu oddaje, a którego serdecznie kocham.
— Bardzo to ładnie wyprowadziłeś — uśmiechnął się Alosza.
— No, bracie, zaczynajmy więc, a od czego zaczniemy, czy może od wiary?