Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niewiem nic o krokach Dymitra Fedorowicza i wiedzieć o nich niechcę.
— A jednak brat mówił mi wyraźnie, że dajesz mu znać o wszystkiem, co się dzieje w domu, i że przyrzekłeś go zawiadomić o dniu przybycia Agrypiny Aleksandrówny.
Smerdiakow zmierzył go spokojnym wzrokiem i rzekł wcale nie zmieszany.
— A jakimże sposobem pan raczył wejść tutaj, skoro brama już od godziny zamknięta, — pytał, patrząc uważnie na Aloszę.
— Przelazłem przez ogrodzenie prosto z ulicy, i czekałem w altanie, mam nadzieję, że mi pani tego za złe nie weźmie — usprawiedliwiał się uprzejmie przed Maryą Kondriatiewną. — Muszę dziś koniecznie przyłapać mego brata, Dymitra.
— Czyż może pan o to pytać? — odrzekła Marya Kondratiewna, bardzo ujęta uprzejmym tonem Aloszy — Dymitr Fedorowicz przychodzi także często tą samą drogą, i sami nawet niewiemy kiedy.
— Czekam na niego niecierpliwie, bo chcę się z nim widzieć w bardzo ważnej sprawie.
— On się nam nie spowiada z tego, gdzie bywa, — objaśniała Marya Kondratiewna.
— Jestem tutaj z wizytą u znajomych, — zaczął dalej Smerdiakow, — a i tu prześladują mnie pytaniami o pana Dymitra i Fedora Pawłowicza, tak, jakbym mógł wiedzeć, kto do nich przychodzi, a kto nie, pan Dymitr już i tak raz mi śmiercią groził.
— Jakto śmiercią? — zadziwił się Alosza.