Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprzeczny z tem, czego się spodziewano i wyczekiwano, jak to już wyżej wspomnieliśmy, w tak gorączkowem podnieceniu. Wieść rozeszła się szybko między wierzącymi i niewierzącymi. Niewierzący uradowali się, co się zaś tyczy wierzących, to znaleźli się między nimi tacy, którzy się jeszcze bardziej uradowali, niż niewierzący, bo, jak zwykł był mawiać starzec, jeszcze za życia „ludzie chętnie patrzą na upadek i poniżenie sprawiedliwego.” Przypominano sobie, że z poprzednimi starcami działo się zupełnie inaczej, jeden z nich, mianowicie, wielce świątobliwy i który żył do stu lat, miał być po śmierci piękniejszy, niż za życia, twarz jego jakby się rozjaśniła w trumnie, a ciało i po trzech dniach jeszcze nie zdradzało najmniejszego śladu rozkładu, tu zaś, mimo, że i doba jeszcze nie upłynęła od chwili zgonu, woń i zaduch zgnilizny rozchodziły się już, rażąc uczucia obecnych. Ojciec Paisy, który bez przerwy czytał ewangelie, zauważył już zmianę, jaka zaszła w odwiedzających. Zamiast przejętych czcią pielgrzymów, pragnących złożyć hołd pamięci świętego, ukazywały się rozmaite nieznane figury, a przebywszy chwil kilka, jakby dla naocznego przekonania się o czemś, wychodziły szybko, aby podzielić się nowiną z innymi, którzy czekali u progu. Z miasta napłynęło dużo takich, którzy przybyli jedynie przez ciekawość, bez której nie byliby się wcale ukazali w klasztorze. Dotąd zachowywano się jeszcze z odpowiednim szacunkiem, ale już od czasu do czasu dawały się słyszeć takie uwagi, jak: „To widocz-