Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To niech ojciec napisze do tego popa.
— Kiedy, bo widzisz, ten pop, to złoty człowiek, ale nie umie patrzeć, nie potrafi doglądać, uczciwy bardzo i powierzyłbym mu na słowo najznaczniejszą sumę, ale ma dziwne przyzwyczajenie, łże, powiadam ci, jak najęty. Niedawno np. opowiadał, że mu żona umarła, i że ożenił się z drugą, tymczasem nie było w tem i słowa prawdy, jego żona wcale nie umarła, żyje i ma się doskonale, i bije męża regularnie po trzy razy na dzień. Tak więc i teraz nie można być pewnym, czy to wszystko prawda o tym kupcu i czy on wistocie daje te 12 tysięcy, trzeba jechać na miejsce i przekonać się.
— Ja się tam na nic nie przydam, nie znam się na tego rodzaju interesach, i z pewnością nie dopatrzę.
— Poczekaj już, ja ci ułatwię, nie potrzebujesz na nic patrzeć, a tylko uważaj na Gorstkina, tak się nazywa ów pop. Brodę ma ryżą, długą, cieniutką, i na brodę jego tylko uważać trzeba. W oczy mu, broń Boże, nie patrz, po oczach nic nie poznasz, ciemna woda, kałuża. Ale, jeżeli brodę szarpie i mówi, niby ze złością, to znaczy prawda wszystko, interes czysty, jeżeli zaś tę swoją brodę gładzi, a uśmiecha się, to już na pewno łże. Otóż rozmowisz się z nim i dasz mi znać, a wtedy już ja sam przybędę jeśli jest po co.
— Niech ojciec daruje, doprawdy, nie mogę.
— Ach, Boże! nie mógłbyś to raz ojcu dogodzić, nie zapomniałbym ci tego. Do Wenecyi