Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Alosza wrócił do pierwszego pokoju, w którym tegoż ranka jeszcze odbywała się owa narada. Nie rozbierał się prawie, a tylko zdjął obuwie, poczem ukląkł i modlił się długo i gorąco. Nie prosił on Boga o rozproszenie trosk swoich, a tylko błagał, aby wrócony mu był uświęcający serce spokój, który dotąd wypełniał zawsze jego duszę, w godzinach wieczornej modlitwy, niosąc oczom jego lekki spokojny sen. Ukończywszy modlitwę, zamierzał już ułożyć się na wąskiej skórzanej kanapce, która stanowiła zwykłe jego posłanie, gdy naraz natrafił przypadkiem na zapomniany w kieszeni różowy bilecik, doręczony mu przez pokojówkę Katarzyny. List ten pochodził od panny Chachłakow, tej samej chorej panienki, która przyjeżdżała poprzednio z matką szukać ratunku w modlitwach starca.
„Alosza Fedorowiczu! — pisała ona. — Piszę do pana ten list, w sekrecie przed wszystkimi, nawet przed mamą, chociaż wiem bardzo dobrze, że to źle. Ale nie mogłabym żyć dłużej, gdybym nie powiedziała panu, co się dzieje w mojem sercu, o czem nikt, prócz nas dwojga, wiedzieć nie powinien. Ale jakże ja będę mogła mówić panu o tem. — Powiadają, że papier rumienić się nie może, ale to nieprawda, bo rumieni się on teraz tak samo, jak ja, pisząc te słowa. Alosza drogi, ja pana kocham jeszcze z dziecinnych lat, tam, w Moskwie, gdzie pan był zupełnie inny, niż teraz.
Kocham pana na życie całe. Wybrałam cie-