Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Łapcie go! — krzyczał stary. — Baczność!
Iwan z Aloszą dogonili wreszcie ojca i przyprowadzili go z powrotem do sali jadalnej.
— Po co ojciec upędza się za nim? Ten człowiek gotów was istotnie zamordować, — krzyczał gniewnie Iwan Fedorowicz.
— Aloszeńka! Wania! Więc ona tu jest? Gruszeńka tu jest?! Czy słyszycie? On sam powiada, że ją widział, jak tu biegła.
Tchu mu brakło. Nie spodziewał się Gruszy w tej chwili, to też wiadomość, że może się ona znajdować w jego domu, pozbawiła go prawie przytomności. Drżał na całem ciele i robił wrażenie obłąkanego.
— Przecież ojciec sam wie, że jej niema.
— Mogła wejść przez tylne drzwi.
— W żaden sposób. Przecież drzwi te zamknięte są na klucz, a klucze ojciec ma w kieszeni.
Wtem Dymitr ukazał się znów. Oczywiście, znalazł drzwi szczelnie zamknięte, jak również i okna. Grusza więc nie mogła w żaden sposób wejść do mieszkania. Ujrzawszy syna, Fedor Pawłowicz wpadł znowu w wściekłość.
— Trzymajcie go! — wołał. — Był w moim sypialnym pokoju, pewno ukradł pieniądze.
Wołając to, rzucił się na Dymitra, ale ten w tejże chwili objął go oburącz, podniósł do góry i rzucił o ziemię z taką siłą, że stary krwią się zalał. Iwan i Alosza odciągali brata; Fedor Pawłowicz jęczał głucho.
— Co robisz, waryacie! — krzyknął Iwan; — zabijesz go jeszcze.