Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprawiedliwości — obstawał przy swojem Smerdiakow.
— Słyszycie, on powiada, że nie byłoby w tem sprawiedliwości — zaśmiał się Fedor Pawłowicz.
— Podły on jest! ot co — mruknął posępnie stary Grigor.
— Co się tyczy podłości, pozwólcie sobie powiedzieć, że nie może tam być podłości, gdzie niema grzechu — odciął się Smerdiakow. — Sami to musicie przyznać, Grzegorzu Wasilewiczu.
— Ot, kucharskie gadanie! — przerwał pogardliwie stary Grigor.
— Co się tyczy kucharskiego gadania, to pozwólcie sobie powiedzieć, że nie macie powodu tak mnie przezywać. Bo taki człowiek, coby się wyrzekł wiary chrześcijańskiej, tem samem już i odtrącony jest od Kościoła i religii, i zrównany z poganami, czy nie tak, Grzegorzu Wasilewiczu?
— Iwan! daj ucho! — zawołał Fedor Pawłowicz.
Iwan spełnił spokojnie żądanie ojca.
— On się tak przed tobą popisuje — szepnął synowi — pochwal-że go przynajmniej.
A potem dodał:
— Słuchaj, Iwan! ty może sobie myślisz, że ja ciebie kocham mniej, niż Aloszę, ale to nieprawda, kocham cię tak samo. Chcesz koniaczku?
— Proszę.
Mówiąc to, Iwan pomyślał, że ojciec już