Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chociażby o północy, stawić się musisz u Katarzyny Iwanownej, z pieniędzmi czy bez nich, i powiesz jej, że brat mój kazał się pani pokłonić. Pamiętaj tylko powiedzieć dosłownie: „brat mój kazał się pani pokłonić“. Nie inaczej.
— Mitia! Przecież Grusza przyjść może jutro, a jeśli nie jutro, to pojutrze.
— W każdym razie wyśledzę ją i przeszkodzę.
— A jeśli jednak, a jeśli...?
— Jeśli?... to zabiję! żywcem nie ujdzie!
— Kogo zabijesz?
— Starego; jej nie zabiję.
— Bracie, i co ty mówisz?
— Nie wiem, nie wiem, może zabiję, może nie zabiję. Boję się tylko, by w stanowczej chwili nie doprowadził mnie do ostateczności tą swoją wstrętną twarzą. Nienawidzę jego oczu, nosa, podbródka, jego bezczelnego uśmiechu. Boję się tego mego wstrętu, bo mogę nie zapanować nad sobą.
— Pójdę, Mitia, do ojca, pójdę — i wierzę, że Bóg obróci wszystko na dobre, i uchroni od złego.
— A ja siedzieć tu będę i czekać cudu, ale jeśli się nie spełni... to...
Alosza, zamyślony, udał się do ojca.