Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieszczęście, na długo, zmuszony więc jestem opuścić panią, — przemówił nagle Iwan.
Katarzyna zmieniła się nagle do niepoznania, łzy tak obfite przed chwilą znikły gdzieś bez śladu, wyraz twarzy stał się z początku dziwnie chłodny, a potem jakby rozpogodzony.
— Pan wyjeżdża do Moskwy, ach jak dobrze — zawołała, a potem dodała, jakby poprawiając się. — Nie to dobrze, że pan wyjeżdża, tego przecież nie mogłam myśleć, o co mnie zresztą taki przyjaciel, jak pan, posądzić nie może. — Owszem, ogromnie mi będzie przykro utracić pana na czas jakiś, ale to się wybornie składa, że pan będzie mógł wyjaśnić osobiście siostrze mojej i ciotce wszystko, co się tu stało. Właśnie dręczyła mnie myśl, jak ja im to wszystko napiszę, a teraz przyjdzie mi to o wiele łatwiej, skoro wiem, że pan potrafi im przedstawić rzecz całą uwzględniając ich wrażliwość — mówiąc to, podała obie ręce Iwanowi, ściskając serdecznie jego dłoń. Alosza zdumiony był niesłychaną szybkością, z jaką ta przed chwilą jeszcze rozżalona i bezradna dziewczyna, przedzierzgnęła się w wytrawną i panującą nad sobą damę, pokrywającą światowym uśmiechem wewnętrzne swoje wrażenia.
— W tej chwili napiszę do ciotki — skończyła Katarzyna i zrobiła ruch, jakby chciała wyjść z salonu.
— A Alosza? Pragnęłaś przecie tak bardzo usłyszeć zdanie Aleksego Fedorowicza — zauwa-