Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do niego prawo). — No, a teraz powiedz pan, czy możesz pogadać ze mną o tamtej rzeczy, czy ból nie przeszkadza.
— Nic mnie już nie boli.
— To dlatego, że trzyma pan palec w zimnej wodzie, ale ona zaraz ogrzeje się. Julia! biegnij prędko do piwnicy i przynieś lodu i świeżej wody. No, teraz, kiedy jesteśmy sami, oddaj mi pan ten list, który do pana wczoraj napisałam. Tylko prędko, zanim mama powróci.
— Nie mam przy sobie tego listu.
— To nieprawda! Byłam pewna, że tak mi pan odpowiesz, ale to nieprawda, pan go masz w kieszeni.
— Zostawiłem go w domu.
— Nie powinieneś pan obchodzić się ze mną, jak z dzieciakiem, po moim liście. To był tylko żart, głupi żart, którego żałowałam przez całą noc. Nie gniewaj się pan na mnie, ale, proszę bardzo, oddaj mi mój list, a jeżeli zostawiłeś go pan w domu, to proszę mi go dziś przynieść, koniecznie, koniecznie.
— Dziś, to niemożliwe; gdy wrócę do klasztoru, to nie wyjdę już przez jakie trzy lub cztery dni, bo starzec Zosima...
— Cztery dni, co za głupstwo. Powiedz pan, czyś się pan bardzo ze mnie śmiał?
— Wcale się nie śmiałem.
— Dlaczego?
— Bo uwierzyłem w list zupełnie poważnie.
— Pan mnie obraża.
— Ani troszeczkę. Przeczytawszy list, posta-