Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niemądra jesteś, Lizo, z takiem gadaniem, a przytem wyobraź pan sobie, znowu chora. Całą noc miała gorączkę. Ledwom się doczekała doktora Herzenschube, który powiedział, że nic nie rozumie, że trzeba poczekać. Ten Herzenschube nigdy nic nie rozumie. Jakeś pan wszedł, Liza krzyknęła, dostała ataku nerwowego i kazała się przewieźć do drugiego pokoju.
— Bardzo przepraszam mamę, ale ja wcale nie wiedziałam, że on przychodzi i wcale nie dlatego kazałam się przewieźć do drugiego pokoju.
— A to już nieprawda, Lizo, doskonale wiedziałaś, że Aleksy Fedorowicz idzie, bo kazałaś Julii stać na straży.
— Mamo kochana! doprawdy, że to dowcipnie z twojej strony mówić takie rzeczy. Jeżeli chcesz poprawić swoją opinię, to zechciej, droga mamo, powiedzieć wielmożnemu panu Aleksemu Fedorowiczowi, że to niedowcipnie z jego strony przychodzić tu po tem, co wczoraj zaszło, kiedy tu i tak wszyscy się z niego śmieją.
— Co ty wygadujesz, Lizo, zanadto już sobie pozwalasz, licząc na moją pobłażliwość; któż się tu z niego śmieje. Ja uradowana jestem, że zechciał przyjść — taki mi jest potrzebny, taki niezbędny. Ach, Aleksy Fedorowiczu, gdybyś pan wiedział, jaka jestem nieszczęśliwa.
— Cóż się mamie takiego zdarzyło?
— Cicho bądź, Lizo! Te twoje ciągłe kaprysy, to roztrzepanie, przytem ta wieczna choroba i ten wieczny Herzenschube, który nigdy nic nie rozumie. A ten cud! Panie kochany, gdybyś