Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go za rękę, którą podnieść chciała do ust i zapłakała nagle.
— Nie gniewajcie się na mnie, ojcze; ja wiem, że jestem głupia i nic nie rozumiem. Alosza dobrze robi, że do mnie przyjść nie chce.
— Przyślę ci go niezawodnie — rzekł stanowczo starzec.
Nieobecność starca w celi trwała jakie dwadzieścia pięć minut. Było już wpół do pierwszej gdy do niej wrócił, a Dymitra Fedorowicza, z którego powodu odbywało się całe zebranie, dotąd jeszcze nie było. Zapomniano jednak o nim prawie zupełnie, a gdy starzec wrócił do celi, zastał gości swoich zajętych bardzo ożywioną rozmową. Toczyła się ona głównie pomiędzy dwoma ojcami zakonnymi i Iwanem Fedorowiczem. Mięszał się wprawdzie do niej i Mjusow, ale mało zwracano na niego uwagi, nie odpowiadając mu wcale; był widocznie na drugim planie, co zwiększało jego rozdrażnienie. Poprzednio już przymawiali sobie z Iwanem Fedorowiczem, który go najwyraźniej lekceważył.
„Było się dotąd conajmniej na wysokości postępowych prądów europejskich, a oto przychodzi młode pokolenie, które nas wyraźnie ignoruje” myślał z goryczą Mjusow.
Stary Karamazow, pamiętny danego słowa, milczał istotnie czas jakiś, radując się w cichości niepowodzeniem Mjusowa, nie wytrzymał jednak długo i, pochylając się do ucha swego antagonisty, począł go znów drażnić przycinkami.