Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

radzie, usiedli jeden przy drzwiach, drugi przy oknie, Alosza wraz z młodym klerykiem stanęli na uboczu.
Sala była szczupła i posępna, sprzęty proste i ubogie, to tylko, co niezbędne. Pod oknem parę doniczek z kwiatami, w kącie wiele obrazów, między nimi stary wizerunek Matki Bożej, pochodzący, prawdopodobnie, jeszcze z czasów poprzedzających odszczepieństwo starowierców. Przed obrazem tym paliła się lampka; obok wisiały dwa inne, suto przyozdobione świecidełkami, dalej figurki cherubinów, porcelanowe jajka, krzyż katolicki z kości słoniowej z Matką Bolesną, obejmującą go ramionami. Obok włoskich sztychów, wysokiej artystycznej wartości, wisiały nadzwyczajne obrazki świętych i męczenników, jakie kupić można po kilka groszy na każdym jarmarku, a dalej — portrety litograficzne żyjących i zmarłych biskupów.
Mjusow obrzucił krytycznem wejrzeniem cały ten „klerykalny” kram i zatrzymał badawczy wzrok na twarzy gospodarza. Był on bardzo pewny swojej umiejętności poznawania ludzi z pierwszego wejrzenia, czemu się zresztą nie można dziwić, bo tego rodzaju pewność siebie posiada każdy prawie człowiek, który przekroczył już pięćdziesiątkę, zwłaszcza jeżeli ma przytem byt niezależny.
Na pierwszy rzut oka starzec nie podobał mu się wcale. Był to wistocie typ, który się nie każdemu mógł podobać. Postać mała i przygarbiona, nogi drżące, twarz tak wyniszczona choro-