Przejdź do zawartości

Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego odbywał się proces bardzo naturalny w tak porządnym, subtelnym i kulturalnym człowieku. Uczuł wstyd z powodu zachowania się swego w celi starca, i żałował swego uniesienia. Zrozumiał, że nie należało przecież traktować na seryo takiego człowieka, jak Fedor Pawłowicz, tem mniej tracić z jego przyczyny zimną krew i poniżać się przez to samemu. „Zakonnicy tu przecież nic nie winni — myślał — są to nawet, zdaje się, dość przyzwoici ludzie. Przełożony, o ile słyszałem, pochodzi z dobrej rodziny szlacheckiej, trzeba mu się odwzajemnić uprzejmością. Nie będę zaczynał żadnych z nimi sporów, przeciwnie, postaram się dowieść całem zachowaniem się, że nie mam nic wspólnego z tym Ezopem, z tym starym komedyantem, i podobnie, jak oni, zostałem tylko jego ofiarą.”
Co więcej, postanowił zaniechać zupełnie wszelkich procesów z klasztorem i zrzec się raz na zawsze wszelkich pretensyi o wyrąb lasu i łowienie ryb w rzece, co do których nie miał, zresztą, jasnego wyobrażenia, co i jak należało mu się prawnie.
Wszedłszy do jadalni ojca przełożonego, utwierdził się jeszcze bardziej w szlachetnej tej wspaniałomyślności.
Nie była to sala jadalna we właściwem tego słowa znaczeniu, gdyż całe mieszkanie przełożonego składało się z dwóch obszernych pokojów. Ale wszystko tu błyszczało czystością, pełno było wszędzie pięknych i rzadkich roślin i kwiatów; największy zaś powab pokoju, w tej chwili przy-