Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ojciec zasłużony stary żołnierz, okryty orderami, ozdobiony krzyżem Anny. Skompromitował pannę, bo jest z nią po słowie. Ona teraz sierota, ojca straciła, przyjechała tutaj, a on w jej oczach, pod nosem swojej narzeczonej, romansuje z jedną tutejszą heterą, u której wciąż przebywa. Kobieta ta, mimo swej lekkiej opinii, żyła w poważnym związku z jednym szanownym człowiekiem, tak prawie, jak ślubna żona; była to, że tak rzekę, niedostępna forteca, bo ona jest cnotliwa, święty ojcze, mimo wszystko jest cnotliwa. Otóż Dymitr chce fortecę tę otworzyć złotym kluczem i na to potrzebuje pieniędzy, z tego powodu brawuje tak tu przedemną. Wydał już on i tak całe tysiące na stosunek swój z tą heterą, a wiecie u kogo pożycza pieniądze na ten cel? Czy mam powiedzieć, Mitia?
— Milcz! — krzyknął Dymitr. — Poczekaj przynajmniej niech wyjdę. Nie waż się w obecności mojej plamić imienia tej najszlachetniejszej istoty! Już to samo, żeś śmiał tu o niej wspomnieć, jest dla niej dostateczną zniewagą!
Tchu mu brakło.
— Mitia! Mitia! — upominał łzawym głosem Fedor Pawłowicz, — to już tak masz za nic błogosławieństwo ojcowskie, a cóż to będzie, gdy cię naprawdę przeklnę?
— Bezwstydny obłudnik! — ryknął Dymitr nieludzkim głosem.
— Widzicie państwo! I to tak na ojca! Cóż dopiero z obcymi. Wyobraźcie sobie państwo,