Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się o dwa piętra wyżej, wprost nad musme i kupcem.
Rozpoczęło się przedstawienie. Na posypanej piaskiem i trocinami arenie błaznowali clowni, zadziwiali swoją siłą i zręcznością akrobaci, biegały piękne konie, jakieś wystrojone kobiety śpiewały skoczne piosenki i tańczyły.
Jurakuszo Dori, rozparty na parapecie loży, wcale nie rozmawiał z dziewczyną, głośno się śmiał, wykrzykiwał coś i zwracał się do Kenson-San tylko wtedy, gdy ona mówiła do niego. Zresztą wachlowała się zapamiętale i jadła cukierki, które wyciągała różowemi paluszkami z malutkiej torebki, zwisającej z zielonej nefrytowej bransoletki.
Po przerwie nastąpił najciekawszy moment z całego przedstawienia. Na arenie zbudowano dużą klatkę z grubych żelaznych prętów. Gdy była ukończona, podwieziono na kółkach z desek sklecone pudło i ustawiono je przed małemi drzwiami, prowadzącemi do klatki. Jakiś bardzo szybki w ruchach człowiek, wystrojony w ciemno-granatowy, wygalowany mundur, podniósł kraty w pudłach i jeden po drugim miękkiemi skokami na arenę wbiegły dwa lwy. Zaczęły chodzić po klatce, rozglądając się i ziewając. Do nich wkrótce przyłączyły się dwa niedźwiadki.
Lwy były bardzo stare, już zupełnie po-