Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obejrzał się. W miękkiem świetle księżyca wszystkie przedmioty nabrały innych, niewyraźnych kształtów. Już nie raziły wzroku ani zniszczone pianino, ani gramofon i taki obcy dla tej malutkiej przezroczystej salki ciężki, niezgrabny stół. Cicho drgające promienie księżyca wypełniły wszystkie zakątki i złagodziły je, upiększyły. Księżyc płynął, podobny do pięknego, srebrzystego łabędzia, prującego przestworza dumną i połyskującą piersią. W duszy Szweda wrażenia składać się zaczęły w korowód rymów. Przeniósł wzrok na dziewczynę. Siedziała nieruchoma, zapatrzona i zasłuchana. Z ramion zsunęło się kimono, obnażając piękną szyję i pierś. Larsenowi wydało się, że z barwnego kielicha czarownego kwiatu wychyla się marmurowa postać kobieca, bezwładna od zachwytu, z lękiem oczekująca na chwilę przebudzenia.
— Bajka... bajka! — szepnął Larsen, lecz szept ten usłyszała Mali-San. Spojrzała na siedzącego gościa, szybkim ruchem poprawiła kimono i wstała zmieszana.
— Jak pięknie! — powiedziała ledwie dosłyszalnym głosem, podobnym do westchnienia, oczami wskazując na niebo i morze. Zapaliła lampy i podeszła do wiszącego w kącie lustra. Teraz dopiero Larsen spostrzegł, że ma we włosach płonący, jak ogień, kwiat kamelji.
W tej chwili wbiegły przebrane we wzorzyste