Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bokiem omdleniu, blada, bezwładna, a piękniejsza jeszcze.
Obudziła się wreszcie w wspaniałej sali, śród miękkich, jedwabnych poduszek i kwiatów, kwiatów bez liku.
Cichy okrzyk zdziwienia wyrwał jej się z ust przybladłych.
Uchyliły się drzwi i wszedł młodzieniec o ściągłej, poważnej twarzy i oczach rozmarzonych, a pełnych ognia. Przy nim kroczył stary sanwo o nieruchomej, jak u posągu, i uroczystej twarzy. Gdy poznała umiłowanego, zdawało się jej, że to tylko piękny sen, więc dotknęła czoła, oczu i ust, myśląc, że śni i widzi w marzeniu umiłowanego, ku któremu mknęło jej serce, myśli i gorące pragnienie młodego ciała.
Tymczasem młodzieniec podniósł ją i rzekł:
— Ja, Hinajoszi z rodu Tokugawa, biorę ją, ojcze, za żonę, gdyż jest ona gejszą-haru, równą nam, z łaski Mikada, a ukochaną przezemnie nad naszą starą krew, nad słońce, morze i góry! Ja nie chcę życia bez Kallio Kanni, kwiatu mojej duszy, ognia mego serca do ostatniego tchnienia mego...
— A ty, musme, czy chcesz go? — spytał starzec, dotykając ramienia Kallio.
— O, sanwo... Ojcze! — zawołała ze łzami szczęścia gejsza.
Więcej nic nie mogła powiedzieć Kallio Kanni i do nóg starca upadła.