Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Larsen przeszedł przez park i zatrzymał się przy bramie, zbierając wszystkie wrażenia. Po przyjeździe do Tokio, po raz pierwszy zwiedzał samotnie Jokohamę. Już rozumiał, że trafił do kraju odmiennego, pełnego uroku, nieuchwytnych ech prastarych czasów i tradycyj, co swoje piętno nałożyły na ludzi i na ich życie. Wrażenie było silne, lecz kojąco i melancholijnie nastrajało Larsena.
Dusza Skandynawa, nawykła do jednostajności gołych skał, ciemnych, prawie czarnych lasów i siwych fal ponurych fiordów, wobec tej wybujałej, mieniącej się barwami, łagodnej, pieszczotliwej natury nie czuła się obcą i zabłąkaną, gdyż przemawiała do niej nieuchwytna rzewność i pogoda, podobna do oblicza Buddy, mędrca, co wszystko zrozumiał i wszystko przebaczył.
Tak myślał Larsen, idąc dalej ulicami rybackiej wioski Hommoku, przedmieścia Jokohamy. Małe domki mieszkańców i nawet drobne sklepiki tonęły tu w gąszczu krzaków i drzew. Ulica, którą posuwał się Larsen, wyprowadziła go na brzeg morza. Wysoka skała wznosiła się samotnie tuż przy wodzie. Na uboczu stała długa lekka galerja, z dachem płóciennym i małemi kabinami dla kąpiących się. Kilku Europejczyków wraz ze swemi paniami kąpało się, mimo spóźnionej pory. Jakiś pływak, odsa-