Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„heco“, „hola-horlala“, „horlala ulała lala, lala, lala“, a, gdy śmigłe psy doganiały i zdobywały zwierzę, myśliwi oznajmiali ten moment radosnemi okrzykami: „Hoho uszczwał, hoho jest, jest!“ — niosło się po lesie.
Za najbardziej wyszukany sport uważano zimowe przeważnie polowania z ptactwem łowczem: z orłami z Podgórza, sokołami, jastrzębiami i rarogami. Pod tym względem Polska stała wyżej od innych państw, co stwierdzili Henryk Walezy i Zygmunt Waza. Dobrze „unoszony“ ptak łowczy podczas pościgu odznaczał się pięknością ruchów, czyli tak zwaną „grą“. „Wykapturzony“ sokół — białozór po zdjęciu z głowy kaptura nie rzucał się odrazu na wziętą na oko zwierzynę — sarny, zające, wilki, kuropatwy, cietrzewie, czaple, dzikie kaczki i dropie — lecz wzbijał się wysoko, zataczał koła, płosząc zdobycz i zmuszając ją do zmiany kierunku ucieczki i dopiero po długiej „grze“ spadał jak kamień na zdobycz, wstrzymując ją w pędzie, szarpiąc jej głowę i oślepiając. Na okrzyk sokolniczego ptak powracał doń natychmiast i siadał na „berle“, wydając pełen zadowolenia drapieżny skwir. Z rozpowszechnieniem się guldynek, ptaszynek i innych flint, szlachta zaczęła szczególnie chętnie polować z legawemi psami, czyli wyżłami różnych ras, naogół jednak wywodzących się od