Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za murem ciągnie się obszerny dziedziniec brukowany, podobno, dawne cmentarzysko. Gmach klasztorny — prosty, surowy, o wąskich okienkach w znacznej swej części należy do osoby prywatnej. Wnętrze o łukowatych sklepieniach pełne jest cel o jednem oknie. Na parterze budzi zgrozę ciemnica. Do lewego skrzydła przytuliła się kaplica renesansowa, taka obca tym surowym murom. Przy drodze od bramy bernardyńskiej do miasta mały domek, kryty dachówką, wyrósł na miejscu grobu... Górnickiego, który w swym „Dworzaninie“ z taką finezją i dowcipem toczył „gry rozmowne“, a w nich nawet o równouprawnieniu niewiast mówił śmiele. Niedaleko od rynku znajduje się stara synagoga. Żydzi twierdzą, że ma 840 lat; przesadne to są pretensje chronologiczne, lecz bądźcobądź sędziwy jest ów dom Jahwe. Świadczą o tem freski i napisy hebrajskie średniowieczne. Rabini pokazują tu starożytne „święte świętych“, stare, rytualne tkaniny haftowane, księgę z przed 200 lat napisaną i iluminowaną przez słynnego Wulfa, srebrną skarbonkę, wywiezioną z Hiszpanji po wygnaniu z niej Żydów, i inne zabytki.
Turkocze drzewożerczy nienasycony tartak, krzyczą dzieci żydowskie, jęczy monotonną skargą rybitwa! Głos brodatego rejmana z tratwy, niby miękka kula, cicho toczy się w oparach nad Narwią:
— Niedaj!... Wara na rudlu! Niedaj! Nieda... aa... aaj! —