Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żywiołem Poleszuka są błota, woda i lasy. Żywioł ten wyczuwa on od zarania życia i przez całe życie całą swoją istotą.
Drobiazg dziecięcy przebywa ciągle nad brzegami rzeki; skrawkami starej sieci, płachtą lub podołkiem brudnej, łatanej koszuli łapie on ryby, całemi dniami grasuje z wędką i chwyta wijuny, ukleje i małe okonie, a z „chodów“ sprawnie i szybko wydobywa raki.
Na wiosnę chłopaki kluczą po moczarach, szukając gniazd, wybierając jajka kaczek i czajek, w czerwcu zaś — ich pisklęta, zaledwie fruwać umiejące. — Szkód nie równoważą małe korzyści.
Nie ukryje się przed małymi drapieżcami żadne gniazdo, ani dziupla, gdzie zagnieździły się „polatucha“, wiewiórka i pszczoły, ani też choćby najlepiej osłonięty w haszczach lęg zajęczy.
Oni pierwsi napadają na dojrzałe jagody, dzikie gruszki i jabłka, wynajdują „grzybowe“ miejsca, odzierają z kory pnie wiązów i lip, a na wiosnę ciężko kaleczą brzozy, puszczając z nich „oskołę“ słodką i smakowitą — i niszczą bezmyślnie młode zarośla dębowe.
Stanowią oni awangardę drapieżnej hordy, żerującej w kraju bagien i puszcz, walczącą z niemi zacięcie i bezustannie.
Za nimi idą już dorośli, — jeszcze bardziej nieprzezorni, a przemyślni i przedsiębiorczy w procederze niszczycielskim i rabunkowym.
Zaczyna się od „hatów“, któremi jak płotem przegradzają rzeki na wiosnę, gdy ryba dąży ku ich źródłom na złożenie ikry.