Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie chciał on, obawiał się sąsiedztwa ludzi, skądś i pocoś tu przybyłych, a nieznanych mu, więc tępił ich, jak i czem mógł. Po nocy napadał z siekierą na śpiących w skleconych naprędce szałasach-kureniach“ i „szatrach“, wprowadzał do zasadzki i znienacka wtrącał do topieli, wypuszczał strzałę, dla pewności zatrutą „czemierem“ lub „blokotem“, godząc oszczepem łowieckim albo ością rybacką.
To też przybysze nie utrzymywali się długo na ziemiach poleskich. Szli dalej, przekradając się na Sicz i Wołoszę, lub wchodzili do rodziny poleszuckiej, wnosząc do niej nową, nieraz bujną i gorącą krew. Być może, że ta to domieszka awanturniczej krwi uczyniła z Poleszuka miłośnika włóczęgi, co nie może długo usiedzieć na jednem miejscu — czy to wędrownego handlarza czy nawet ochoczego do emigracji robotnika? Kryli się też na Polesiu uciekający z Rusi i Rosji czerńcy niepokorni, wolnomyślni lub protestujący przeciwko upaństwowieniu cerkwi i nowatorstwu kanonów.
W niedostępnych uroczyszczach i na zapadłych w kniei „ihryszczach“ czaili się sekciarze, przybywający z Kamy i Umenia, zwolennicy „starej wiary“, zbiegowie z mroźnych wysp Sołowieckich i ze skalnego Wałaamu, gdzie w podziemiach, za grubemi murami klasztorów przesiąknięty zasadami cezaro-papizmu kler rosyjski uśmiercał potajemnie popów i mnichów, żądających surowych reguł klasztornych i wolności cerkwi; znajdowali tu przytułek i opiekę,