Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Echo zrodzone w odległej epoce, w której różnemi drogami do żył ludu poleskiego miała dopływ krew polsko-litewska, tworząca ów świetny typ człowieka kresowego — który w wielu dobach życia państwa zajaśniał na wyżynach niemal niedostępnych. Późniejsze — smutne, tragiczne, gnębiące dzieje okryły duszę kresową, ni to stare dęby i lipy — mchem, hubką i pleśnią, żarły ją rdzą i zgnilizną bagien i kwaśną torfową niecieczą, aż wyżarły, wypleniły, zda się, wszystko.
Jednak nie! Nie tknęły wspomnień ludu o dawnej świetności, oszczędziły stare pergaminy Jagiellonów, Batorego i Wazów, które budzą westchnienie i tęsknotę za tem, co może odżyć jeszcze.
Polska przyniosła tu niegdyś swe prawo, umiłowanie wolności, szacunek dla honoru ludzkiego; Polska, co szerzyła oświatę i dostatek, osuszała popławy, posyłała dorobek kraju na Bałtyk i Czarne Morze i coraz bardziej zacieśniała więzy pomiędzy trzęsawiskami, puszczą i siecią Prypeci a Warszawą, Krakowem i Gdańskiem, — ze światem całym.
Burzliwe dzieje sądzone były Polsce, więc nie zdołała wspaniałych pomysłów Jagiellonów wykonać doreszty.
Padła sama pod ciosami losu, a z nią razem runął do swych trzęsawisk lud poleski. Ugrzązł w nich, jak łoś, schwytany w stępicę, a dziki i ciemny najeźdźca dobijał go za wierność Rzeczypospolitej, za jej tradycje, co długo jeszcze żyły i świeciły po chutorach.
Aż zbudziła się Polska zmartwych i głaz niewoli odwaliła.
Sama, odbudowująca się jeszcze, mozolnie rozgrzebująca wiekowe gruzy i zgliszcza, — oczy swe zwróciła już ku Prypeci, już pracuje wśród jej bagien, już dąży do zmiany tego pustynnego,