Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziejowych, nie rozumiejąc ich znaczenia, ginął na polach bitew lub na dalekiem wygnaniu; gdy zaś powracał do chutoru ojczystego, — nic nie mówił, ino klął ponuro lub milczał tajemniczo, ni to bór nasępiony, co widział krew, przelaną na ihryszczach tajemnych. A wszystko, co on przeżył, przebolał, widział i słyszał, — wszystko dlań było „nikczomnoje“ — niepotrzebne, zbyteczne, marne, a na myśl o tem uśmiechał się krzywo, ramionami wzruszał z pogardą. Nie potrafi Poleszuk wymienić ani jednego imienia, budzącego w nim i w sąsiadach radosne lub dumne wspomnienia, a może, zaprawdę, imię takie nie przebrzmiało nigdy po osiedlach tych ludzi z lasów i bagien, tych prawnuków drewlańskich, Dadźboga, słonecznego Jariły i bladej Mary wyznawców żarliwych, odwiecznych, wiernych i niezmiennych?
Historja nie odżywa tu nigdy — nie było jej i niema jej!
Bohaterów nie znają w tych stronach zapadłych i milczących — a przecież musieli niegdyś żyć i tacy, co z duszy swej wykrzesali wybuch nieświadomego, lecz wspaniałego czynu? Dokonywali go jednak na obcym, obojętnym odcinku życia, a po dokonaniu — albo