Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Groźne bożyszcze w zielsku całe,
W gałązkach z bylicy —
Na znak święta, jak bogowie,
Wieniec zielony ma na głowie
Od pierwszej dziewicy.

I jeżeli w cerkwi, bijąc pokłony do ziemi, powtarza Poleszuk bezmyślnie i uparcie razporaz:
— Hospodi, pomiłuj! — to przez cały dzień, przez cały rok i poprzez całe życie dusza jego z bezkresną, przerażającą świadomością zgrozy, bezdźwięcznie a namiętnie woła w ciemną toń przeszłości i w jeszcze czarniejszy mrok nieznanego jutra:
— Dadźboże, Swaroże, Łado i Maro z Jariłą — kraśnem słońcem — stare bożyszcza praojców — strzeżcie mnie i chrońcie — od rusałek na topieliskach, od leśnych duchów — po uroczyszczach, od biesów — po ciemnych kątach łaźni i zakromach odryny, od wszelkiej siły nieczystej, krwi naszej ludzkiej łaknącej!
Wysłuchały tego błagania stare bożyszcza i dały mu wiarę w wołchwów, w czary, dobre i złe ziela, „zahowory“ i „uroki“ i z niemi — to poszedł człowiek lasów i bagien przez życie — twarde i nędzne, jak suche, łamliwe „żabry“ na pustaciach, ściętych mrozem, jak owe spróchniałe „naruby“ na dawno zapomnianych „pohostach“.