Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lub zgrubsza ociosanym krzyżem granitowym, — do zagadkowych prasłowiańskich „bab kamiennych“ tak bardzo podobnym.
Te same echa rozlegają się wyiaźnie w obrzędach dorocznych, jak „dziady“ — zaduszki, „radunica“, wiosenne „striczanje“, św. Jurja, gdy to o wschodzie słońca ludziska tarzają się nago po rosie, jak rusałczany tydzień, gdy kąpać się nie wolno, bo po rzekach i jeziorach „rusauki ihrajuć“ — wreszcie na Iwana Kupałę, gdy w ogniach, płonących wszędzie po błoniach i skrajach lasów „palą wiedźmy“, czynią złe i dobre czary, zbierają zioła lecznicze i magiczne, szukają „żar-ćwieta“ — ognistego kwiatka paproci, rozkwitającego nad skarbem, którego strzeże sam „lichij“, djablisko we własnej, straszliwej postaci. — Osobliwa to noc!
Niektóre z tych zwyczajów i zabobonów wspólne są innym szczepom słowiańskim, a nawet skandynawskim, lecz wyczuć się daje zasadnicza i w szczegółach widna różnica. Polacy, Rusini z Małopolski, Czesi i południowi Słowianie przechowali te stare obrządki gwoli tradycji, dla uprzyjemnienia codziennego i pracowitego życia, dla zabawy i rozrywki, nie przywiązując do nich żadnego głębszego znaczenia, a już najmniej mistycyzmu religijnego. Obrzędy te i czynności, tradycyjnie połączone z pewnemi porami i dniami roku, wykonywane są na wesoło, z uśmiechem figlarnej pobłażliwości dla ciemnoty dalekich, dawno zapomnianych pradziadów i dla dawnych wierzeń. Zupełnie inaczej czuje się w takie dni człowiek z nad Prypeci, Piny, Słuczy!