Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie jadowitej żmiji; posiała po rozległych „ihryszczach“ krzaczasty „borodacznik“, „czeredę“, „huskę“ i „dywannę“, niosące ulgę pozostawionym bez opieki lekarskiej kobietom przy połogu; rzuca tam i sam zioła i trawy pożyteczne dla słabych dzieci i ludzi, chorych na gruźlicę, reumatyzm, ból zębów, gardła i żołądka; posiała też inne — pomocne na liszaje, wodną puchlinę, zimnicę i przeziębienie, a potężne niemniej, niż podkurzanie cierpiących na padaczkę dymem od dziewięciu piór z lewego skrzydła czarnej kury, lub smarowania członków „strojem“ — tłuszczem niedźwiedzia, bobra, borsuka i jeża — tem „panaceum“ znachorów poleskich, przechowujących w tajemnicy magiczną wiedzę drewlańskich, awarskich i mongolskich czarowników — „wołchwów“ i zaufanie do sił przyrody.
Badając te stare gusła i „czary“, mimowoli przychodzi na myśl, że nie na tych zrodziły się one bagnach. Raczej przyniosły je tu jakieś podmuchy z równiny syberyjskiej, z jałowej tundry północnej, ze stepów. Tam znają również ów trujący „blokot“ i „czemier“, a szamani leczą „dywanną“ i „czeredą“ i znają tajemną moc palonych piór czarnej kury i łoju zwierząt, na zimowe leża kryjących się w norach, gdzie śpią do pierwszych zewów wiosny. W kureniach, po chatach, po zmurszałych młynach wodnych i w innych