Strona:F. Antoni Ossendowski - Pod smaganiem samumu.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lekkie wklęśnięcie od czołgającego się ciała żmii. Ruszyliśmy więc tym śladem i o jakie sto kroków dalej spostrzegliśmy niedużego węża o ciemno-żółtem zabarwieniu i brunatnych plamach po bokach. Z trudem i tylko zbliska można było dojrzeć na piasku żmiję; tak ściśle dobranem zabarwieniem „protekcyjnem“ uposażyła natura tego jadowitego płaza. Nad małemi oczkami węża sterczały rożki. Była to rogata wipera (Cerastes wipera, czyli Cerastes cornutus).
Zaklinacz przycisnął węża tyką do ziemi, a później, schwycił go za szyję tuż poza głową i wrzucił do swego kosza, starannie obwiązawszy go płachtą. Poławiacz węży powlókł się dalej, ja zaś wróciłem do samochodu i ruszyłem w drogę.
Przejeżdżając wyschłe łożysko, niespodzianie tratrafiliśmy na błotniste miejsce, ukryte pod kamieniami i żwirem. Koła samochodu ugrzęzły w błocie po osie, trzeba było wydobyć z samochodu wszelkie dywaniki, maty i szmaty, podłożyć je pod koła, nasypać grubą warstwą kamieni i piasku, aby auto mogło przebyć trzęsawisko.
Pomknęliśmy dalej przez miejscowość stepową do szczepów Hanamed, Zian i innych i po paru godzinach wjechaliśmy znowu na pustynię, przeciętą grzbietami Dżebel Kahila i Dżebel Deba. Droga robi tu kręte wiraże, przeciska się przez dzikie wąwozy, gdzie jeszcze niedawno grasowały bandy koczujących zbójów, napadających na karawany i samotnych podróżników. Teraz tu spokojnie i w jednym z wąwozów zbudowano nawet schronisko dla podróżnych, gdzie stara, chuda jak wysuszona ryba, Berberka-stróżka może przynieść wody dla maszyny i przyrządzić kawę.
Pozostawiwszy za sobą góry, przecinamy kamieniste płaskowyże, zawalone odłamkami skał i zryte głębokiemi „kanjonami“, rozmytemi przez wodę. Przebywamy kamienistą przełęcz grzbietu Ksum, i znowu ogarnia nas pustynia, żółto-szara, beznadziejna, no-