Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wspaniale! Bardzo się cieszę! Ja rozbiję ogrody wersalskie na brzegu zatoki! — wołała uradowana dziewczynka.
Well! — zgodził się Joe, uważnie rozglądając się po terenie.
— Zrobione! — huknął sztucznym basem Borys.
— A kto mnie dopomoże, gdy wszyscy będą zajęci przy budowie swoich miast? — zapytała zakłopotana dziewczynka.
— Ja! — natychmiast odezwał się Alfred. — Ja nie będę budował swego miasta, bo...
Urwał i spojrzał na Manon.
— Dziękuję! — zawołała. — Dobry, poczciwy kamrat z ciebie.
Hans bacznie przyjrzał się Alfredowi, lecz, widocznie, wygląd chłopca nie wzbudził w nim niepokoju, więc nic nie powiedział i zaczął znosić kamienie, odłamki cegły i drzewa, rozrzucone na brzegu.
— Później zbudujemy sobie jachty i będziemy posyłali je z wizytami od miasta do miasta, — zaproponował Borys.
Joe podniósł oczy na mówiącego, zamyślił się, lecz po chwili zaczął badać głębokość zatoki i uważnie przyglądać się samotnej kępie.
Yes! — mruknął do siebie.
Słońce już znikało za górami. Zmrok zapadał szybko. Musieli powracać do domu.
Szli, rozprawiając o swoich przyszłych miastach obmyślając dla nich pięknie brzmiące nazwy.


ROZDZIAŁ II.

Nazajutrz rano Alfred, gdy służba hotelowa w zielonych fartuchach i miękkich pantoflach dopiero zaczynała sprzątać hall, wybiegł z domu i szybko kierował się ku „Zatoce Przyjaźni“. Chciał bowiem rycerski chłopak dopomóc Manon i zgromadzić dla niej jak najwięcej budulca.