Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hans milczał. Jakaś wewnętrzna walka toczyła się w nim. Po chwili spojrzał szeroko otwartemi oczami na gościa i odparł ze szczerością:
— Tak! Wstydzę się, wstydzę po raz pierwszy za czyny swoich rodaków...
Małachowski ze współczuciem patrzał w otwartą twarz kapitana.
— Pan jest szlachetnym i dobrym człowiekiem, panie won Essen — rzekł poważnym głosem. — Ja tego nigdy nie zapomnę... Otwiera mi to oczy na wiele rzeczy niejasnych, zagmatwanych...
Podniósł się i wyciągnął dłoń do kapitana.
— Gdzie mieszka panna de Chevalier? — zapytał Hans. — Czy mogę ją odwiedzić?
— Mieszka w pensjonacie w pobliżu uniwersytetu, przy ul. de Candolle pod Nr. 178 — rzekł Alfred. — Co do drugiego pytania — trudno mi na nie dać odpowiedź... W każdym razie wyczułem w tym domu wielką nienawiść do Niemiec, kapitanie. Nie mogę ukryć tego przed panem, żeby nie narazić go na przykrość, gdyby...
— Dziękuję... — przerwał mu kapitan. — Niech pan nie zapomina o mnie, poruczniku, zawsze będę rad go widzieć u siebie. Gdzie pan stanął?
— W hotelu de la Nouvelle Poste, zabawię w Genewie jeszcze koło dwóch miesięcy — powiedział Małachowski, żegnając Hansa.
Kapitan pozostał sam.
Był poruszony cały. Oddychał ciężko i serce biło mu gwałtownie.
Usiadł w fotelu i, patrząc w okno, starał się zebrać myśli.
— Co się stało? — powtórzył głośno i nagle poczuł, że przykry, przejmujący chłód zakrada mu się do piersi.
Zamknął oczy i myślał.
Spłynęły przed nim lata jego dzieciństwa, beztroski czas wiosny życia.
Dom rodzicielski, miłość matki, codzienne porywające pogadanki z ojcem, staranne wychowanie, sport...