Manon z troską wpatrywała się w jego czerwoną, pomarszczoną twarzyczkę, w rzadkie jasne kosmyki włosów i w mętne, niebieskie oczy, pełne ufności i skargi niewypowiedzianej.
Udekorowana wszystkiemi bojowemi orderami sanitarjuszka, Manon de Chevalier, została zwolniona ze służby i, mając wyznaczoną sobie emeryturę, zajęła się wychowaniem syna. Po trzech miesiącach jednak postanowiła wrócić do rodziców...
Z ciężkiem brzemieniem, świadoma nowego bólu i męki, jechała do domu, aby zacząć nowe życie, prowadzące do celu.
Siedząc w wagonie kolejowym, myślała o rodzicach, widziała ich zrozpaczone twarze, źle udawaną radość z powodu jej powrotu, ich spojrzenia, rzucane na dziecko, a w warkocie kół słyszała powtarzające się bez przerwy słowo:
— Zemsta... Zemsta... Zemsta...
— Czy dobrze robię, że powracam? — zadawała sobie pytanie.
Odpowiedziało jej wspomnienie cementowanej izby okopu z czarnym krucyfiksem i Chrystusem o ożywających nagle oczach.
Dopłynęły z nurtów przeszłości jedyne radosne słowa, pełne przejmującej dreszczem wiary:
— Niemowlę twoje osłodzi ci gorycz istnienia i razem z tobą podąży ku szczytnym celom!
A koła wozu wciąż turkotały natrętnie:
— Zemsta... Zemsta... Zemsta!
Ludzie, jak spotykające się na oceanie okręty, przechodzą obok siebie, przecinają sobie drogę i rozchodzą się, znikając w mglistej dali. Niby spieniony ślad, długo pozostający za rufą, niby ciemne pasmo dymu, zniknąć muszą i rozerwać się wszechwładne, najtkliwsze wspomnienia.
Ludzie, jak mknące w przestworach eteru komety, rozmijając się na zakreślonych przez przedwieczne