Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Iwona drżącym głosem opowiedziała o zajściu. Na widok cudzoziemskiego oficera, kozak z trudem podniósł się i stał zmieszany.
— Nazwisko pana? Jaki pułk? Która setnia? — surowym głosem pytał kapitan. — Dziś jeszcze wyślę raport do generała Brusiłowa o pogromie, urządzonym przez kozaków zabajkalskich, i o panu, który zhańbił całą armję i zranił francuskiego obywatela!
Nesser potrząsnął głową i rzekł do kapitana:
— Niech pan w swoim raporcie nie wspomina o zajściu ze mną! W każdym razie ten oficer nie jest jeszcze ostatniem bydlęciem. Posiada jakie-takie poczucie honoru. Musiał wszak zmyć otrzymany odemnie policzek! Ja nie mam pretensji do niego. Jesteśmy w porządku obaj!
W samochodzie Iwona Briard, bardzo wzruszona, to blednąc, to znów płonąc ciemnym rumieńcem, naprędce opatrzyła ranę reportera. Na placyku trębacz pułkowy wytężał płuca, wygrywając sygnał zbiórki. Kozacy pędzili zewsząd w popłochu. Wachmistrze, dosiadłszy koni, krzyczeli chrapliwie i nahajami rozpędzali rabusiów. Pogrom przeminął. Tylko lekki wiatr co chwila igrał z białym obłokiem pierza; tylko z głębi domów, stojących na rynku, biegły jękliwe zawodzenia kobiet i wzburzone głosy mężczyzn.
Samochód wytoczył się z pomiędzy szeregów ubogich budynków o potłuczonych szybach i wysadzonych drzwiach. Pomknął szosą, uwożąc Francuzów, którzy stali się świadkami ciężkiej, brutalnej ręki rosyjskiej, nikogo nie oszczędzającej i nie uznającej żadnych praw i bezpieczeństwa obywateli.