Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nic! — odparł brodaty wachmistrz. — Jedziemy jako kwatermistrze przed pułkiem, posłanym na front w ordynku konnym.
— Jechać naprzód i zostawić tych ludzi w spokoju! — huknął pułkownik. — Marsz! Marsz!
Kozacy z miejsca zawrócili konie i, obrzucając ludzi i wozy grudkami śniegu z pod kopyt końskich, ominęli tabor i popędzili naprzód. Ksiądz dziękował francuzom za pomoc. Chłopi, stojąc bez czapek, mruczeli słowa wdzięczności; jakaś stara wieśniaczka pocałowała pułkownika w rękę. Ciężkie wozy jeden za drugim ruszyły naprzód. Wkrótce znikać zaczęły za pagórkami.
— Do djabła! — krzyknął pułkownik, tupiąc nogą i zaciskając pięścią. — Niemcy robią na cały świat hałas, że my — Francuzi używamy na froncie zachodnim naszych wojsk afrykańskich, a Rosjanie na swoim własnym terenie, nad własnymi obywatelami czynią gwałty, na jakie nie odważyłby się nawet Senegalczyk lub Berber najdzikszy!
Wypadek ten odjął Francuzom chęć do wizyt. Powrócili na stację smutni i wzburzeni. Nie w jednej głowie francuskiej powstała wonczas myśl o niebezpieczeństwie łączenia losów dwóch narodów, tak bardzo do siebie niepodobnych. Lecz było już zapóźno. Losy te wartko toczyły się wspólnem łożyskiem, popędzane biczem wojny.
Nesser, korzystając z długiego postoju, postanowił wszakże odwiedzić dwory bogatych właścicieli ziemskich. Wybrał się więc nazajutrz razem z Iwoną i kapitanem, mówiącym dobrze po rosyjsku.
Szosa przebiegała przez małe miasteczko, zaludnione wyłącznie przez Żydów. W okolicach jego spo-